Przedłużony nieco weekend spędziliśmy w Irlandii. Było zimno, wietrznie i niezmiennie zielono. Poniżej parę zdjęć zrobionych (telefonem) podczas popołudniowego spaceru.
Zaczęliśmy... od cmentarza.
Spójrzcie. Gdy widzę takie nagrobki nie mam wątpliwości, że Lily-Rose i Caroline były wspaniałymi kobietami.
Nawet stojąca obok ławeczka jest radosna.
Druga strona alejki...
A teraz już uliczki, żywopłoty, niskie domki, drogie samochody.
Wciąż jestem pod wrażeniem tamtejszej roślinności. W Polsce wśród płotu sadzi się w idealnym rzędzie tuje, tam każdy może zafundować sobie porządny busz. Oto najbardziej spektakularny podjazd...
A tu już ścieżka turystyczna wydzielona płotem. Dziwnie wyglądają te wydzielone płotami korytarze prowadzące nad morze. Nie jest to kojący widok...
Tu już nieco lepiej.
Jedno z wielu ładnych osiedli. Nie robiłam zdjęć poszczególnych domów, choć wiele z nich przyciągało wzrok m.in. kolorowymi, ozdobnymi drzwiami wejściowymi. Czułabym się wyjątkowo głupio, gdyby ktoś gdzieś między prasowaniem a kreskówką spojrzał za okno i przyłapał mnie na fotografowaniu ;)
Ale nie powstrzymałam się przed uwiecznieniem tych drzwi do garażu ;) Gdy codziennie rano w deszczu i wichurze wyjeżdża się do pracy, ten kolor z pewnością poprawia humor ;)
W tym wpisie zachęcałam Was do spaceru po Greystones. Ktoś się jeszcze ociąga? Zakładajcie adidasy, odpalajcie Google Street View i w drogę!
A na koniec jeszcze dobra wiadomość:
Generator liczb losowych zdecydował, że gałki meblowe trafią do Ani Mazur ;) Gratulacje ;)
Zabieram się za naukę... Miłego wieczoru ;)
Odwiedziłam Irlandię już kilka razy, ale w Greystones nie byłam. Uwielbiam irlandzkie drzwi :) W samym Dublinie jest pełno bajkowych i kolorowych :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)